Szukaj na tym blogu

sobota, 26 grudnia 2015

Wątpliwość zasiałeś w mym sercu jak zboże
Wciąż wierzę, że zbierzesz je we właściwej porze.
Te ziemie zmarznięte i wyjałowione
Zmieniłeś w czekające, gorąco stęsknione
Za słońcem, co rozgrzać je może boleśnie,
I paść na te plony, by rosły bezkreśnie
Skropiłeś je wiarą w czas lepszy, owocny
Dałeś powód by czekać na nadejście wiosny
Pytanie jest jedno, lecz krew mrozi w żyłach,
Czy to co zostało z mego serca ma siłę
By zebrać się znowu po rozczarowaniu,
Które na horyzoncie jawi się w urodzaju.
W tej zimie co chłodniej objawia się we mnie
Twe spojrzenie roztapia te lody, lecz we dnie,
Którym brakuje z Twych oczu natchnienia
Kilka myśli nie daje mi chwili wytchnienia.
Wciąż pytam co jeśli Ciebie też muszę zgubić,
Co jeśli to bez celu i czy jest sens się trudzić
Szukając wciąż sobie prywatnego szczęścia,
Mogłam dawno przegapić prawidłowe wejścia.
Że Ty nim nie jesteś, cóż - rozumiem prawie
Lecz czemu nie mogę się wyrwać obawie,
Która szepce do ucha mi od lat już, wrogo,

"Nikt się tu nie urodził po to, by być z Tobą."

poniedziałek, 5 października 2015


Ostatni już oddech biorę nim zamilknę.
Jeszcze chwilę powalczę a potem... przywyknę.
Ten ostatni raz szerzej otworzę dziś oczy,
Później dam się zupełnie tak jak wy zamroczyć.
Obojętność codziennie będę wdychać z tlenem
Obarczając wszystkim nieme przeznaczenie.
Nauczę się, jak wy, po trupach, bez celu
Brnąć, kłody pod nogi rzucając ślepemu.
Po co? Sama nie wiem, nie pytałam nigdy.
Może tylko dlatego, że trudniej być innym?
Omijamy łukiem wyciągnięte dłonie,
Schowani gdzieś, sami, w naszym ciasnym schronie.
Bezpieczni z pewnością, ale czy szczęśliwi?
Niech to rozwiązanie zostanie wątpliwym.
Odwracanie wzroku przekazując w genach,
Nie widzimy jak kończy się ta ziemska scena.
Spadamy; bezwiednie, bez ubezpieczenia.
Jaka to różnica? Od dawna nas nie ma.

poniedziałek, 2 marca 2015

Mój diamencie najdroższy, choć nieoszlifowany.
Mój diamencie do poprawek nieprzystosowany.
Mój diamencie, niewidocznie świecisz mi najjaśniej.
Diamencie ukryty, bez którego nie zasnę.
Nie odpocznę od Ciebie, nie opuszczę myśli,
Że może przez chwilę chociaż mi się przyśnisz.
Mój diamencie a mój bo nikt inny nie widzi,
Tego co po oczach bije, nawet wtedy gdy szydzisz
Z mych dość jawnych marzeń i zbyt głupich pragnień
Które zamiast na szczycie przywitały mnie na dnie.
Mój diamencie, już nigdy nie nazwę Cię swoim.
Wiem, że nie mam prawa, kiedy daleko stoisz.
Jednak kamieniu twardy, spójrz proszę raz jeszcze,
Czy naprawdę swe łzy mogłam pomylić z deszczem?
I czy to nic nie zmienia, że choć mogę się poddać,
Nadal to co najlepsze Tobie chciałabym oddać?
Wiem - odpowiedź jest prosta i to nie ma znaczenia,
Do czyjego w tej sprawie się odwołam sumienia.
W moich oczach być tylko miałeś spadającą gwiazdą,
Przewidzeniem, co by nigdy nie mogło być prawdą.
Jednak znów Cię znalazłam na bezchmurnym niebie
I jak teraz mam, powiedz, nie patrzeć na Ciebie?
Mój diamencie, wiem - nie miałam tak mówić,
Po co Ci labirynt w oczach, jeśli nie by się zgubić?

sobota, 31 stycznia 2015



Schodami bez końca brnęłam coraz niżej.
By realne kształty nadać tej satyrze,
Którą wymyślałam nieraz sobie sama,
Czasem z małej rysy robiąc wielki dramat.
Chcąc wiedzieć jak nisko możemy się stoczyć,
Schodziłam tam pewnie, patrząc prosto w oczy,
Wszystkiemu, czego wcześniej wolałam unikać
Przekraczając to, o co bałam się potykać.
Nie widziałeś celu, widziałeś gdzie jestem.
To Ty byłeś tym, który przeklął to miejsce.
Dopiero wtedy zobaczyłam sens,
Tego co robiłam, wcale nie wiedząc, że jest.
I pobiegłam dalej, bo już szkoda czasu,
Na banalne błędy pozbawione hałasu;
Deptałam kolejno każde z źdźbeł trawnika,
Przewracałam o wszystko, o co da się potykać.
Dotarłam do końca, tej bezkresnej trasy
Ale ile w tym bagnie pozostało klasy…
Wciąż umiałam patrzeć na pogardę w oczach,
Co więcej, może mogłam ją nawet pokochać.
I wierzyłam tępo, zduszając sumienie,
Że tak właśnie wygląda moje przeznaczenie.