Szukaj na tym blogu

sobota, 31 stycznia 2015



Schodami bez końca brnęłam coraz niżej.
By realne kształty nadać tej satyrze,
Którą wymyślałam nieraz sobie sama,
Czasem z małej rysy robiąc wielki dramat.
Chcąc wiedzieć jak nisko możemy się stoczyć,
Schodziłam tam pewnie, patrząc prosto w oczy,
Wszystkiemu, czego wcześniej wolałam unikać
Przekraczając to, o co bałam się potykać.
Nie widziałeś celu, widziałeś gdzie jestem.
To Ty byłeś tym, który przeklął to miejsce.
Dopiero wtedy zobaczyłam sens,
Tego co robiłam, wcale nie wiedząc, że jest.
I pobiegłam dalej, bo już szkoda czasu,
Na banalne błędy pozbawione hałasu;
Deptałam kolejno każde z źdźbeł trawnika,
Przewracałam o wszystko, o co da się potykać.
Dotarłam do końca, tej bezkresnej trasy
Ale ile w tym bagnie pozostało klasy…
Wciąż umiałam patrzeć na pogardę w oczach,
Co więcej, może mogłam ją nawet pokochać.
I wierzyłam tępo, zduszając sumienie,
Że tak właśnie wygląda moje przeznaczenie.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz